Come back.
Mamy wiosnę.
Na razie kalendarzową, ale można rzec, że pani wiosna bardzo
się stara, by zasłużyła sobie na miano „wiosna”.
No i kończy się trzeci miesiąc roku, który, mam wrażenie, ze
zaczął się „przed chwilą”.
Stanowczo czas płynie mi za szybko, a z czasem również
upływa życie, z czego sobie zdaję sprawę, ale się na to wewnętrznie nie godzę.
Tym bardziej, ze jakość tego życia od roku jest byle jaka i
nie ciekawa.
Idąc tym tokiem myślenia dalej, można by się załamać, lepiej
więc zając się czymś, by za bardzo obecnemu stanowi się nie przyglądać i go nie
rozkminiać.
Kiedy więc na początku stycznia dostałam propozycję, by się
zatrudnić (oczywiście nie na etat, tylko na prace zlecone) to się zgodziłam.
Miałam duże obiekcje, bo na emeryturze jestem już
osiemnaście lat, w tym czasie zmieniły się przepisy, zasady, a i mnie dużo
wiadomości wyleciało z pamięci.
Ponieważ zleceniodawcy mieli nóż na gardle obiecali daleko
idącą pomoc, oczywiście w dostarczeniu mi wszelkich materiałów potrzebnych bym
sobie wiadomości na potrzebny temat odświeżyła.
Boksowałam się z myślami dwa dni, bo z jednej strony
chciałam się sprawdzić, a z drugiej strony byłam świadoma jakie mam duże luki w
mojej obecnej wiedzy zawodowej.
I chyba bym się tej pracy nie podjęła, ale nadepnął mi na
ambicję Ślubny mówiąc „daj sobie z tym wszystkim spokój, będziesz miała przy
tym mnóstwo ślęczenia, po co się masz męczyć, szkoda twoich oczu … i takie
podobne dyrdymałki, które brzmiały jakby troskliwy mąż miał tylko moje dobro na myśli, ale …
Ale w pewnym momencie zdradził się o co mu tak naprawdę chodziło,
bo mu się wymsknęło, że nie pogodzę tej nowej pracy z prowadzeniem domu w czym przecież nikt mnie nie zastąpi.
Ano tak! Prowadzić dom!
Czyli poczuł się zagrożony, ze obiadki będą gotowane „na
skróty” a w ogarnięcie mieszkania będzie musiał się sam bardziej przyłożyć.
I w tym momencie moja przekora wzięła górę nad roztropnością
i rozwagą.
Na drugi dzień podpisałam umowę i przywiozłam materiały do pracy.
No cóż, za przekorę się płaci, przez pierwsze dni było mi
ciężko. Czasem waliłam głową w mur z bezsilności nie mając dostępu do źródeł,
gdzie mogłam uzupełnić moje braki w wiedzy.
Trochę pomagał mi wnuk podsyłając mi materiały z biblioteki
swojej uczelni i przyznać muszę, ze zleceniodawca też się starał, pomagał jak
potrafił, błyskawicznie korygował błędne dane, ale...
Ale poskładać tę układankę tego co wiedziałam, i tego czego
się dokopałam w różnych źródłach musiałam już sama.
Po ok. dwóch tygodniach ogarnęłam sprawę na tyle, ze
zaczęłam sypiać spokojnie i przestał mnie boleć żołądek, praca posuwała się
gładko a ja byłam coraz bardziej z
siebie zadowolona, ze jednak się odważyłam „wskoczyć na głęboką wodę”;).
2 marca ostatecznie zdałam wykonaną pracę, zainkasowałam kasę
i … zabrałam się za robienie kartek.
8 marca córka robiła test na COVID. Wysłał ją zakład pracy
bo u nich co drugą osobę ścięło. Jest zdrowa, ale siedziała na kwarantannie, bo
miała styczność z zarażonymi.
Ale żeby jej za dobrze nie było to pracowała zdalnie.
Dzieci również siedziały w domu, więc wzięłam na siebie gotowanie im obiadów, druga
babcia ogarniała zakupy.
Nie było źle, obiady gotowałam na dwa dni, więc co drugi
dzień mogłam odpocząć.
I kiedy już i córka i ja wychodziłyśmy na prostą zamknięto szkoły.
Wobec powyższego wnuczka od poniedziałku do piątku jest u
nas, a wnuczek u drugiej babci.
Córka natomiast pracuje po 12 godzin, i co z tego, ze dobrze
płacą za nadgodziny, przecież trzeba kiedyś odpocząć i siły zregenerować.
Dobrze, ze na nadchodzący tydzień bierze urlop, przynajmniej
się wyśpi, bo na odpoczynek w ten przedświąteczny tydzień nie będzie czasu.
Chciałam Was wszystkie tu zaglądające przeprosić, ze znikłam
tak bez słowa, ale w styczniu byłam taka zakręcona, ze o zaglądaniu na bloga
nie było mowy.
Natomiast później tak się odzwyczaiłam od netu, ze laptop
otwierałam tylko do pracy, a teraz tylko wtedy, jak muszę zrobić jakieś zakupy.
Jak będzie dalej – nie wiem, ale jest szansa, ze się”
rozkręcę” bo zauważyłam, ze coraz chętniej oglądam moich ulubionych youtuberów,
a i na blogi zdarza mi się zerknąć.
Zamykają co popadnie, a mogliby i przy okazji odwołać
święta.
Niestety, nic z tego, więc wczoraj się spięłam i na piątek
wieczór stan jest taki:
- nastawiony zakwas na żurek,
- pomyte wszystkie okna, firany poprane i zawieszone.
Jutro jadę z wnuczętami do Konika na cmentarz dla zwierząt
by uporządkować miejsce spoczynku Pichandry i Bandyty.
A ponieważ las jest „za płotem”, to zrobimy sobie przy okazji długi spacer po
lesie (może uda mi się na tę eskapadę wyciągnąć również córkę).
W niedzielę trochę odpoczynku, a od poniedziałku od nowa do
kieratu.
Całe szczęście, ze czuje się bardzo dobrze i się nie męczę,
myślę, ze to dzięki codziennym spacerom
(nie było, że się nie chce, albo pada deszcz, czy śnieg) i dmuchanie
przez słomkę w butelkę z wodą.
Najwyższa pora zrobić sobie jakąś kolację umyć się i pójść w poziom, bo mimo, ze tego teraz nie czuję, namachałam się trochę przy tych oknach i pewnie jutro moje mięśnie dadzą mi o sobie znać.
Ufffff, jak dobrze, że się odezwałaś, ach Ty!😀♥️
OdpowiedzUsuńDora, miło mi, ze tak reagujesz na moją nieobecność, ale spoko, złego licho nie weźmie;))).
UsuńDobrze, że jesteś! Zaganiana, ale kwitnąca energią :) Dużo się dzieje, praca, Wnuki, obiady, a jeszcze przedświąteczne porządki! Niech moc będzie z Tobą 👍🙂🌺
OdpowiedzUsuńMyszko, dobrze się czuję, więc wszelkie działania mi nie straszne.
UsuńA jak poradziłam sobie z tą pracą zleconą, to mnie bardzo podbudowało i wstąpił we mnie taki power, ze praca "pali" mi się w rękach.
Ach, jak fajnie Cię poczytać 😁
OdpowiedzUsuńDobrze jest się dowartościować zawodowo, pracowo. A Ślubny wciąż jest nieświadomy faktu jak wielki miał wpływ na Twoje decyzje?
Anonimko, faktycznie zlecona praca bardzo mnie dowartościowała, choć przyznają, ze przez pierwsze dwa tygodnie był pot i łzy;).
Usuńps.Ślubny wie, jaka była jego rola w tym wszystkim. Najchętniej by o tym zapomniał, bo chyba mu wstyd, ale córka co jakiś czas sobie z niego żartuje, że taki z niego dyplomata, jak ci wszyscy dyplomaci w naszym rządzie;)
Dobrze że wróciłaś cała i zdrowa.
OdpowiedzUsuńWszyscy żyjemy teraz w zupełnie innym świecie.
No i gratuluję Ci sukcesu jeśli chodzi o pracę zdalną...
Serdeczności pozostawiam :-)
Stokrotko, masz rację, jest to zupełnie inny świat, niż ten z przed marca 2020.
UsuńMnie, emerytki to wszystko, co się dzieje już raczej dotkliwie nie dotyka, ale współczuję dzieciom i młodzieży.
Pozdrawiam:).
Super że wszystko w porządku.Powoli wracasz, podziwiam wyzwanie z pracą.U mnie też okna pomyte.Trzaba jeszcze listę ostatnich zakupów zrobić.Pozdraeiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńUla, zakupy też jeszcze przede mną, ale dużo produktów (np. sery, masło, jajka) przywozi mi pani ze wsi.Swojską szynkę i kiełbasę podrzuci mi brat.
UsuńPonieważ z córką raczej mięsa unikamy, to dla nas zrobię pasztet jarski.
A warzywa i owoce to mozna spokojnie kupić (nie ma tłoku) u nas na bazarku.
Serdecznosci:).
Kobieta z żelaza jesteś! Aż się zawstydziłam, że ja taka rozmemłana tej wiosny jeszcze jestem!
OdpowiedzUsuńWorek dobrych myśli ślę!
I dziękuję!
Fusilko, nie jestem z żelaza, tylko jest mus.
UsuńŚlubny już coraz mniej się udziela, więc ktoś to musi wszystko zrobić.
A dobrze się czuję, siły mnie nie opuszczają, więc wszystko idzie dobrze.
Poza tym w tym tygodniu córka ma urlop, więc nie jestem zestresowana, ze z czymś nie zdążę.
ps. pięknie dziękuję za śliczności, które dostałam od Ciebie. Byli chętni, by je sobie przywłaszczyć, ale broniłam pisanek jak lew i zostały u mnie;))):).
Sciskam
Wracaj, wracaj:) niby życie jest nie w necie, ale jak się z kimś rozmawia wirtualnie tyle lat - przecież będzie grubo powyżej dziesięciu - to żal, kiedy znika, jest jak najbardziej realny. Ja mam teraz czas obsługiwania, mnie - złamałam nogę, będąc w górach, przede mna kilka tygodni w bucie i o kulach:( Powinnam sie zabrac za uzupełnienie wpisów na blogu, ale brak mi weny, tylko czytam, ogladam, trochę sie udzielam na fb i no i staram się męża odciążac, na ile mogę. Pandemiczne ograniczenia, w związku z tym, nie sa dla mnie takie straszne, tyle ze z dziecmi się nie widujemy, jednak. Pozdrawiam serdecznie:)
OdpowiedzUsuńIkroopko, aż mnie korci, by napisać - żeby kózka nie skakała....;)))
UsuńA tak na serio, to współczuję, bo wiem jak smakuje takie "uziemnienie".
Co prawda nogi nigdy nie złamałam, ale od czasu do czasu wyskakuje mi kostka ze stawu skokowego i też wtedy jestem unieruchomiona, fakt, ze na dużo krócej.
My z córką i wnuczętami się spotykamy, tak od początku postanowiliśmy, przestrzegamy wszelkich obostrzeń, ale w tym jednym podjęliśmy ze Ślubnym ryzyko.
Natomiast nie spotykamy się z synem i jego rodziną, ale to co innego, bo synowa pracuje w szpitalu i ma styczność z covidowcami, a syn ma na co dzień styczność ze studentami.
Niech Ci się Kochana, noga goi szybko i prawidłowo, a poza tym cierpliwości życzę i pozdrawiam ciepło:).
dobrze ze jesteś :)
OdpowiedzUsuńJustyno, dziękuję za miłe słowa:).
UsuńMiło, że znów jesteś, Zych z Ciebie, pracowałaś i obrobilas się.
OdpowiedzUsuńIra, w tym roku czuję się wyjątkowo dobrze (tfu, tfu, żeby nie zapeszyć;))), więc wszelkie prace mnie nie męczą i szybko mi idą.
UsuńOby tak zostało mi na dłużej;).
Pozdrawiam serdecznie:).
Zuch z Ciebie oczywiście miało być.
OdpowiedzUsuńŻycie wciąż weryfikuje nasze plany. Zwłaszcza w czasie pandemii. Nic nie jest stałe, wszystko płynne... Uściski zostawiam :)
OdpowiedzUsuńAriadno, "święte" słowa;).
UsuńNajgorsza jest jednak ta niewiadoma - co nas jeszcze czeka i jak to długo jeszcze potrwa.
Pozdrawiam wiosennie:).
Można być bardzo długo w biegu, ale czas na odpoczynek jest mega ważny, nawet króciutki, ale bez tego można oszaleć.
OdpowiedzUsuńDobrze, że już jesteś :) Podziwiam Twoją energię, podjęcie pracy..itd :) Dużo zdrowia życzę i pozdrawiam :).
OdpowiedzUsuńWilmo kochana, tak się cieszę, że wróciłaś i jest wszystko w porządku ❤❤❤
OdpowiedzUsuń