Posty

Wyświetlanie postów z listopad, 2019

Ku końcowi.

Obraz
Leopold Kozłowski - wspaniały pianista, kompozytor, popularyzator kultury żydowskiej w Polsce i ostatni klezmer Galicji” od września tego toku wita kuracjuszy na deptaku przed Sanatorium Wojskowym w Busku Zdroju. Miejsce pomnika kompozytora i dyrygenta nie jest przypadkowe – to właśnie tu przez wiele lat muzyk przyjeżdżał podreperować swoje zdrowie. Pana Leopolda pamiętam doskonale, chyba z dwa razy siedziałam z nim na posiłkach przy jednym stole. Był przemiłym starszym panem i wspaniałym gawędziarzem. Wielokrotnie nasze stolikowe towarzystwo kelnerki przeganiały ze stołówki, bo wszyscy już dawno wyszli, tylko my siedzieliśmy i słuchaliśmy jego opowieści. Miał bardzo trudne życie, w czasie wojny stracił całą swoją rodzinę, sam przebywał w getcie i obozie pracy z którego uciekł, dzięki czemu uratował życie. Relaksujący weekend minął, nastała proza życia – dalsze prace pod samymi oknami   przy budowie drogi ewakuacyjnej trwają. Plus zabiegi (niektóre bardzo nie lubiane) nie wpł

Bardzo udany weekend.

Obraz
Wczoraj i dziś gentlemeni od piekielnych maszyn remontowych nie pracowali. Była więc cisz i spokój, dziś rano mogła dłużej  pospać, do tego przepiękna pogoda na spacery i bardzo miłe towarzystwo. Czego chcieć więcej? Chciałoby się powiedzieć - chwilo trwaj. Ale nie jestem naiwna i wiem, że od jutra zacznie się budowa drogi, a więc hałas i kurz, no i zabiegi, które są bardzo mi potrzebne, ale w tym roku wyjątkowo dają m w kość.  Ale co by się nie działo, od jutra już leci "z górki" i jakoś to przeżyję;). Na razie Moi Mili oddalam się na kolację, bo po długim spacerze zgłodniałam, a po powrocie z kolacji (jak mi Internet pozwoli) odwiedzę Was i poczytam, co w świecie słychać:).  

Wczoraj i dziś.

Obraz
Tak było wczoraj... Czterech supermenów (jeden uciekł z kadru) ze swymi tupoczącymi maszynami pracowali od 7.00 do 16.00, na szczęście z przerwami (krótkimi, ale jednak;). A tak jest dzisiaj.   Dzisiaj tuptacze przesunęli się dalej, ale na ich miejsce przyszli zadymiarze, którzy tną płyty na krawężniki drogi. Bo ma to być droga p/pożarowa. Nie wiem co lepsze, czy wczorajszy hałas, czy dzisiejszy kurz. Jako, ze zabiegi mam tym razem niezbyt logicznie zaplanowane, to właściwie ciągle wędruję i mało mnie jest w pokoju. Po obiedzie idę na spacer i wracam, kiedy panowie kończą. Wstaję o siódmej, więc nie jestem wyrywana ze snu armagedonem. Nie narzekam więc zbytnio na te utrudnienia. Ale od poniedziałku mam zmieniony plan zabiegów, w związku z czym więcej czasu będę spędzać w pokoju i najważniejsze - mogę śmiało pospać do 8.15.  Jeżeli więc panowie nie ogarną się przez dzisiaj i jutro na tyle, ze przesuną się z pracami dalej od moich okien to... To będzie mały sabotażyk (dzi

Czas było przywyknąć...

Mija trzeci dzień mojego pobytu tutaj, drugi dzień zabiegów. W domu od dłuższego czasu sobie „ruchowo” folgowałam , więc teraz po średnio intensywnych ćwiczeniach mam zakwasy jakbym przebiegła nieomal Maraton;). Próbowałam to trochę „rozchodzić” i prawie trzy godziny włóczyłam się po tym rozkopanym parku. Czy pomoże zobaczę jutro, albo będę chodziła jak człowiek, abo też jak nasz praprzodek, na czworakach. A poza tym żałuję, ze jednak nie uciekłam pierwszego dnia do domu, mając w nosie to całe leczenie. Przyjeżdżam do tego sanatorium od dwudziestu lat, kiedyś dwa razy w roku,   teraz raz w roku. Polubiłam to miejsce za profesjonalizm, dobrą jakość opieki lekarskiej, dużą wiedzę i uczciwość zawodową rehabilitantów, smaczne i zdrowe posiłki i miłą atmosferę. Od dawna szwankowała organizacja przyjmowania pacjentów, więc zawsze nie lubiłam pierwszego dnia pobytu. Psioczyłam na to, ale przechodziłam nad tym do porządku dziennego i co roku wybierałam się na leczenie. No

Nie najlepszy początek.

Obraz
Od wczoraj jestem w sanatorium w Busku. Podróż w strugach deszczu i od lat nie rozwiązana kwestia związana ze sprawnym przyjęciem, zakwaterowaniem, przydzieleniem lekarza prowadzącego itp., nie wspominając już o sensownym rozplanowaniu zabiegów spowodowało, ze po rozpakowaniu się padłam jak pies Pluto i przespałam całe popołudnie. Nie zdarza mi się sypiać w dzień, więc noc miałam koszmarną – nie mogłam spać a nie byłam na tyle „trzeźwa” by zapalić światło i czytać książę. Dzisiaj popełniłam ten sam błąd co wczoraj - po śniadaniu wzięłam się za czytanie książki „Jutro nadeszło” Marty Kijańskiej, na leżąco,   i też nie wiem kiedy mi się zasnęło. Obudziłam się przed czternastą, tak, ze ledwo zdążyłam na obiad. Po obiedzie poszłam na dwugodzinny spacer, by przewietrzyć trochę głowę, ale i tak mam wątpliwości czy tej nocy pośpię normalnie. Dalej ruszamam się jak „mucha w smole” więc poprosiłam pielęgniarkę, by zmierzyła mi ciśnienie. Ma 100/60, więc wszystko jasne, nieco z

Powrót z "emigracji";).

Obraz
Nie było mnie tu bardzo długo. Sorry, że nie uprzedziłam czy powiadomiłam, ale był to dla mnie bardzo trudny czas. Dopiero od tygodnia stanęłam jako tako na nogi. Jest lepiej na tyle, ze byłam w stanie pojechać na groby i podjęłam decyzję, ze jadę do sanatorium, gdyż wcześniej taki wyjazd stał pod znakiem zapytania. Co się działo? Po prostu depresja pogłębiana bólami w trakcie rodzenia kamienia a właściwie dwóch, bo łajza jedna rozpadła się na dwie części i męczyło mnie podwójnie. Jak się człowiek przy takiej przypadłości czuje wie każdy, kto złogi z układu moczowego rodził. A kto nie wie, niech lepiej się nie dowiaduje, bo to naprawdę nic przyjemnego. Do Buska Zdroju jadę dokładnie za tydzień. Jestem na wielkie NIE i nie chce mi się, ale jak mus, to mus. Muszę pojechać, bo w trakcie kiedy ból i złe samopoczucie mnie tłamsiło przestałam ćwiczyć, a ja niestety na wzmacnianie mięśni brzucha, które utrzymują kręgosłup lędźwiowy w ryzach,   jestem skazana do końca życia. Tak