Posty

Wyświetlanie postów z 2021

Ostatnia kartka kalendarza...

Obraz
Do  tej pory nie robiłam podsumowań kończących rok. I w dalszym ciągu tego robić nie będę, bo na cóż mi taki bilans zysków i strat – nie da się przecież zrobić storna do osobistego bilansu. Czasu cofnąć się nie da, podjętych decyzji się nie zmieni… Można ewentualnie wyciągnąć wnioski ze swego postępowania i ze swych decyzji. Ale to jest oczywista oczywistość, ze człowiek wnioski wyciąga, na błędach się niby uczy … a i tak wciąż nowe błędy popełnia. Poza tym, w wielu przypadkach, na wydarzenia i postępki zapisane w naszym bilansie po stronie minus mają wpływ nasi najbliżsi, przyjaciele, znajomi, okoliczności od nas niezależne (tutaj spychologia moich ‘win’ na innych za bardzo mi się nie udała, ale dopiero uczę się tej trudnej, ale jakże przydatnej w życiu, sztuki;). Postanowień na Nowy Rok też robić nie będę z prozaicznej przyczyny – nie cierpię jak coś „muszę”. Moja silna wola z wiekiem jest coraz słabsza (a może wygodniejsza;) więc po co mam jej zadawać gwałt. Poza tym jakie

... i po Świętach...

Obraz
Świąteczny czas szybko mija.   Pierwsza gwiazdka schowała się już dawno wśród innych gwiazd. Jeszcze rozbrzmiewa kolędy śpiew i na choinkach lampki błyszczą Śniegiem nam sypnęła zima podkreślając świąteczny klimat … Stało się! To wiekopomne wydarzenie trzeba ogłosić światu. Minęły święta!!!;). Wyjątkowo szybko w tym roku u nas to poszło, przynajmniej takie jest moje wrażenie. Zazwyczaj nie mam fartu do wigilii i to nie do samej kolacji, tylko do części przedpołudniowej, kiedy to zazwyczaj miotam się jak opętana przygotowując tę kolację. Nie wiem dlaczego się miotam, skoro już dzień wcześniej jest wszystko przygotowane. W ten dzień wystarczy nakryć stół, podgrzać i ułożyć na półmiskach potrawy, zaświecić lampki na choince …i to wszystko. Ale mnie się ręce trzęsą, bo „nie zdążę” - tak jakby kolacja wigilijna była pociągiem expresowym, który z wybiciem godziny 16.00 odjedzie mi sprzed nosa. W tym roku ten „świąteczny reisefieber” dopadł mnie dzień przed wigilią. Najpierw n

Najpiękniejszych Świąt.

Obraz
Mała dziecino ze stajenki Do której biegną mędrcy, króle I ja do Ciebie z prośbą biegnę, Do Twego żłobka twarz swą tulę. I nie narzekam, nie rozpaczam Choć mnie coś w piersi ogniem piecze. Tylko o łaskę proszę jedną – Wysłuchaj mojej prośby Dziecię. Ja wiem, żeś biedne Dziecię Boże, Może biedniejsze od nas z ziemi, Ale ty możesz czynić cuda – Nawet łzy ludzkie w kwiaty zamienić. O zgodę proszę w wszystkich domach, O trzeźwość ojców, mądrość matek I o szacunek siwym włosom, I o urodzaj dobry latem. Zimą o ciepło pod strzechami, O okruszyny głodnym ptakom, O zmiłowanie się nad nami, O rok pomyślny dla rodaków. (Autor: Wawrzyniec Hubka „Prośba do Dzieciątka” – Z tomiku wierszy „Jesienne wrzosy”).   Drodzy Moi znajomi osobiście i znajomi wirtualnie. Życzę Wam spokojnych i zdrowych Świąt pachnących choinką i piernikami. Życzę Wam pięknego, rodzinnego czasu pełnego wzruszeń dzielonych z najbliższymi. Życzę Wam wewnętrznego spokoju i siły, by nie dopuszczać do siebi

Święta za progiem. Czy będą śnieżne?

Obraz
Nastrojowe, pachnące choinką, piernikiem i rodzynkami, rozświetlone świecami, pełne prezentów i niespodzianek. Co roku oczekujemy niecierpliwie świątecznie przybranego stołu, chwili dzielenia się opłatkiem, niepowtarzalnego smaku wigilijnych potraw i wspólnego śpiewania kolęd. Nic nie jest w stanie zastąpić atmosfery Bożego Narodzenia. Święta pozostają świętami, nawet jeżeli nie spadnie śnieg lub chmury zasłonią pierwszą gwiazdę. A jak to ze śniegiem było w czasach mojego dzieciństwa… Śniegu przed świętami oczekiwało się z niecierpliwością. Nad zmarzniętą ziemią, twardą jak skała zwierały się posępne, ciemne chmury przynoszące czarne, przepastne i długie noce. Targane bezlitosnym wiatrem, dygotały klekocząc zesztywniałymi gałązkami drzewa, modląc się o śniegową pierzynkę. I wreszcie pewnego dnia niebo zaciągnęło się szarą wełną chmur. I w siwym zmierzchu gasnącego dnia zaczęły tańczyć olśniewające płatki śniegu. Radość zapierała nam dech w piersiach. A rano świat był biały w cukro

Święta tuż, tuż... Mam choinkę

Obraz
Mam choinkę! Osobiście zakupiłam, ślubny ją przydźwigał a teraz w pocie czoła ją osadza na stojak, od czasu do czasu przemawiając do niej po „łacinie”. Od kiedy w moim domu pojawiły się dzieci, pojawiła się również choinka. Kiedy żyli moi Rodzice i na święta jeździliśmy do nich, choinka były sztuczna. Od kiedy święta spędzaliśmy w domu, choinka była z lasu. Kotom, które były w domu zawsze choinki nie przeszkadzały. Na początku pobujały bombkami, które nisko wisiały i na tym się kończyło. Do momentu, kiedy przygarnęliśmy Vicię. Vicia każdą choinkę rozbierała z przybrania w ciągu piętnastu minut. Wtedy na kilka lat z choinką spasowałam zastępując ją gałązkami jodłowymi w dużym wazonie stojącym na podłodze. Kiedy moja wyczekana wnuczka miała pierwszy raz zagościć u nas na święta postanowiłam, ze choinka być musi. Kocica choinkę zaakceptowała, była już wtedy starszym kotem i figle nie były jej już w głowie. Tak więc od dziewięciu lat znowu kupujemy choinkę. Ale widzę, ze osadzanie choi

Coraz bliżej święta. Chcę być facetem.

Obraz
Kiedy ja miotam się między szatkowaniem kapusty a krojeniem grzybów na farsz do pierogów z kapustą i grzybami, kiedy robię plan co do ryb, kiedy kupić i jak przygotować – mój Ślubny dostał zadanie, by   pomył wszystkie klosze jakie są w domu. Jest ich w domu kilkanaście, robota na 2-3 godziny. A mój Ślubny podzieli sobie to zadanie na dwa dni. No, półtora dnia – i przez ten czas był bardzo zapracowany. I wtedy pomyślałam sobie – chcę być facetem!!! Ale szybko oprzytomniałam, no nie, z własnej woli skazywać się na bycie „tym z Marsa”;). Dzięki temu, ze córcia włączyła się w przygotowania świąteczne, niby mam   dużo mniej pracy, ale czuję się jakby mi ktoś włożył kij w moje trybiki. Bo zawsze szłam, według od lat ustalonego porządku, od jednej pracy do drugiej, a teraz... Eh, sama nie wiem czego chcę, zła jestem na siebie… bo dziwaczeję. Coraz częściej wędruję po meandrach wspomnień… Coraz częściej męczy mnie dorosłość. Szczególnie teraz, w ten przedświąteczny czas przeszkadza mi

Idą święta - porządki w fazie wstępnej.

Obraz
Kalendarz na ścianie schudł jak księżyc w nowiu. Pokazuje dziś kartkę z cyfrą jedenaście.. Za ile to dni  Wigilia? Nie, nie mówcie mi, nie chcę wiedzieć. Widziałam to przedwczoraj w sklepach. Tłumy, jak kiedyś na pochodzie pierwszomajowym. Ludzie z szałem w oczach pchają wózki wypełnione zakupami   po brzegi. W uszy wciskają się płynące z  głośników „dżinglebensy” i”merrychrystmasy”, które wkurzają mnie niemożebnie, bo powiększają hałas, który i tak jest już na granicy tolerancji naszej błony bębenkowej... I niby ten szał przedświąteczny ma w nas budować nastrój radosnego oczekiwania na piękne, rodzinne, pełne samych pozytywnych emocji Święta. Chyba nie skutecznie, bo w czasie zakupów panie mają amok w oczach, panowie mają wyraźnie dosyć tej szopki pt. zakupy, wszędzie jest pośpiech, nerwy i wzajemne pretensje. No cóż, sam będę musiała jeszcze w tej szopce pt. zakupy uczestniczyć. Na razie wczoraj uszyłam sobie poszewki na jaśki i poduszkę. Bardzo mi się chciało kupić w tym

Idą Święta - wstępne przygotowania.

Obraz
Wróciłam w sobotę wieczorem. Przyjechała po mnie córka z maluchami, bo wymyśliła sobie, ze przy okazji zwiedzą sobie ruiny zamku w Chęcinach, który jest po drodze. Dzieci zachwycone, bo odbywały się tam akurat Mikołajki, był Mikołaj, dzieci rozwiązywały zagadki i szukały ukrytego skarbu a za tę zabawę dostawały prezenty. Zderzenie z codziennością było straszne, mimo, ze akurat tym razem mieszkanie było wysprzątane dobrze i zakupy zrobione tak, jak trzeba. No bo jak to? – tu jeść nie podają, a na dodatek jest mus wymyślić, co ugotować, ugotować i podać innym;))). W niedzielę się rozpakowywałam i prałam. W poniedziałek ślubny to poprasował, ja poukładałam na swoje miejsce, wypisałam życzenia świąteczne na kartkach (które miałam wypisać w sanatorium, ale nie miałam czasu;))) i już wieczorem czułam się fatalnie. Odczyn posiarkowy, - o którym już zapomniałam, bo przez ostatnie pięć lat , z racji mojej operacji onkologicznej, nie miałam ordynowanych kąpieli siarkowych.. Chodzę połamana

Sowy wróciły*

Obraz
Pojutrze wracam do domu. Nie do wiary, jak ten czas mi tu szybko zleciał, szczególnie ten drugi tydzień. Spotkałam znajomych od stolika z turnusu z przed kilku lat. Wtedy było bardzo sympatycznie, a teraz się to powtórzyło, tak zajęta popołudniami i wieczorami nie byłam w sanatorium nigdy. Ale dobrze, bo w domu ja jakoś za towarzystwem nie tęsknię, ale tutaj to „udzielanie” towarzyskie nawet mi się podobało. Ale o odpoczynku nie było mowy, bo nie było na to czasu, odpocząć trzeba będzie w domu, chociaż zbliżające się święta za bardzo mi na to nie pozwolą. Panie od posiłków okazały się większymi aparatami, niż wyglądały. Czasem gadały takie farmazony, ze mi zaczynała drgać powieka na lewym oku i wtedy mówiłam wprost – „ zmieńcie temat, bo chrzanicie trzy po trzy” Nie obrażały się, tylko mówiły – „jesteś młoda, to mało wiesz”. Kiedyś mnie to wkurzyło, więc się spytałam ile one mają lat, skoro są takie doświadczone. I się okazało, ze jedna jest ode mnie młodsza pięć lat , a dru

Prawie na półmetku.

Obraz
Za to rozruszanie starych kości zapłaciłam bardzo drogo. Już po pierwszym dniu ćwiczeń przy poruszaniu się czułam ból mięśni. We wtorek było jeszcze gorzej, a w środę było apogeum, nie tylko bolały mnie wszystkie mięśnie, ale dostałam temperatury. Polegiwałam, piłam dużo płynów, ale z zabiegów nie zrezygnowałam, tylko te swoje szczątki doczesne wlokłam na każdy zabieg. Kiedy w czwartek zaczęło mnie drapać w gardle powiedziałam mojej doktor prowadzącej. Ale spodziewałam się, że narobi rabanu, więc powiedziałam jej o tym, jak już miałam większość zabiegów za sobą. Oczywiście podniosła alarm i od razu odesłała mnie do izolatki i miałam oczekiwać tam na kogoś, kto miał pobrać mi wymaz. Było mi to na rękę, bo chciało mi się spać a tam była kozetka, była poduszka i koc, więc się położyłam i spałam. Po jakimś czasie przyszedł taki ludzik ubrany w kombinezon jak kosmonauta i zanurkował w moim gardle, żeby było zabawniej, to nurkował przez nos. Miałam tam siedzieć tak długo, aż nie b

Resume' ostatniego miesiąca.

Obraz
No więc tak… … wczoraj przyjechałam zdrowa i bez bólu, a dzisiaj boli mnie wszystko;). Jutro będzie jeszcze gorzej, ale wiem o tym, że jest to coś normalnego. Natomiast pani z którą jadam posiłki nie chce przyjąć tego do wiadomości i chce wracać do domu, co by miało swoje dobre strony, bo pani jest „trudna”. Buzia jej się nie zamyka, a gada tylko na jeden temat – kto z rodziny i znajomych przyszedł do niej po śmierci, jak wyglądał, co mówił i co robił. Jak nie wyjedzie i się nie uspokoi, to będę musiała zmienić stolik, bo to w końcu jest szpital rehabilitacyjny a nie szpital psychiatryczny. A poza tym jest mi dobrze i jestem zadowolona, ze wreszcie odcięłam się od tego wszystkiego, co ostatnio na mnie spadło. A więc jeden pogrzeb, o którym wiecie, mojej „kuzynki” (tak po prawdzie moją kuzynką była jej mama, ale z racji wieku mówiłam na nią ciocia, a z kolei Krystyna powinna mówić na mnie ciocia, ale z racji prawie równego wieku mówiłyśmy sobie po imieniu). Później wyjazd na

Jestem w Busku;).

Obraz
Przyjechałam dzisiaj. Czas przed wyjazdem i dzisiejszy dzień – standard, czyli niechęć do wyjazdu i nerwówka na miejscu. Niby kuracjuszy jest o połowę mniej, personel miły i uprzejmy, ale idzie im to   wszystko jak krew z nosa. Tym razem przywiozła mnie córka, bo widziała moją wielką niechęć do wyjazdu, więc wolała sama się tym zająć. I dobrze, bo potrzebna nam była taka podróż we dwie, pogadałyśmy na spokojnie bez „przyklejonych” do niej dzieci, zaplanowałyśmy święta, dogadałyśmy się co do prezentów. Na miejscu córka pomogła mi się rozpakować, poszłyśmy zjeść obiad, później ona wracała do domu a ja miałam wizytę u lekarza. Dziwne wrażenie, bo z tych lekarzy, co byli obecni dzisiaj wszyscy są nowi. Poprosiłam więc o skierowanie do lekarza, który przyjmował najwcześniej. Pani doktór przemiła i bardzo uczynna, zapisała mi wszystkie zabiegi jakie chciałam, ale nie zbadała mnie, nie zmierzyła mi ciśnienia, nawet nie spojrzała na wyniki badań. Muszę się dowiedzieć, czy to są jaki

...to nie tak miało być ...

Obraz
Ogarnęłam się na tyle, by wreszcie zdać Wam relacje z naszej wycieczki do Kurnika. Ale właśnie otrzymałam wiadomość o pogrzebie w rodzinie. Zmarła osoba, jest daleką krewną, ale bliską mi osobą. Dzieciństwo i młodość spędziłyśmy właściwie razem, później zawsze mogłam na nią liczyć. Wszystkie większe domowe uroczystości, przygotowywałyśmy zawsze razem. Tak, bo kiedyś takie uroczystości jak chrzty, komunie, wszelkie rocznice organizowało się w domu, a nie jak teraz w restauracjach. Jak tylko zbliżała się u nas w domu jakaś większa uroczystość rodzinna dzwoniłam do Krysi. Krysia przyjeżdżała, i potrzebne nam było 1,5 dnia, by zorganizować np. przyjęcie komunijne na 20 osób, czy przysięgę, a po ukończeniu studiów promowanie na oficera mojego syna na ponad 30 osób. Rozumiałyśmy się bez słów. Przez ostatnie dziesięć lat nasze kontakty się bardzo rozluźniły, co prawda wpadałam ją odwiedzić, kiedy byłam w swoich rodzinnych stronach, ale na tym się kończyło. Kiedy przeszła na emerytur

Drama po mojemu.

Obraz
Mój laptop jeszcze nie naprawiony i nie wiadomo czy warto będzie go naprawiać. Tak orzekł OMW, a w tym temacie to akurat ja mu wierzę w to co mówi. Na razie mam sobie korzystać z jego nie potrzebnego mu już „starego rzęcha” a później się zobaczy… Trochę się zezłościłam , że co mnie tu będzie jakimś nieboszczykiem uszczęśliwiał, ale się okazało, że ten „stary rzęch” szybciej pracuje niż ten mój, zanim się popsuł. Tylko nie mogę się na nim połapać gdzie co jest i czasem jakimś nieopatrznym kliknięciem nie tam gdzie trzeba wszystko mi ucieka w kosmos. Ale życie bez komputera też ma swoje plusy. Pod koniec ubiegłego tygodnia   nie odciągana przez buszowanie w necie umyłam   (razem ze Ślubnym oczywiście) okna od zabudowy balkonu. Co prawda mieli to zrobić syn z wnukiem w sobotę, ale „z nudów” tak mnie naszło, ze Ślubny je wyjmował z prowadnicy, a ja myłam i czyściłam, jakoś udało nam się wstawić je na swoje miejsce i do wiosny jest spokój. Syn nam tylko palnął niezłą mówkę, że „k

Dni płyną jak chcą.

Obraz
Z mojej niestrawności i zmęczenia po podróży wygrzebałam się stosunkowo szybko, ale przez tydzień słaba byłam jak motyle skrzydło. Później postawiła mnie do pionu adrenalina. Ale nie życzę nikomu takiej metody stawania na nogi. Zachorował sąsiad, objawy podobne do moich, czyli jakieś zatrucie lub jelitówka. Ale sąsiad jest sporo po dziewięćdziesiątce, wyglądało to bardzo źle. Lekarze kierowali go do szpitala, ale facet uparł się, ze nie i że „umierał będę w domu.” Każdy ma prawo wybrać sobie miejsce, gdzie chce ten świat opuścić i nic nikomu do tego, ale … Ale sąsiad się uparł, ze w to ja mam mu w tym pożegnaniu tego „cyrku na kółkach” towarzyszyć. Ups, to mi się nie spodobało. Ponieważ jego córka była w tym czasie na działce (100 km od miejsca zamieszkania) sugeruję mu, ze trzeba ją o wszystkim powiadomić. Sąsiad na to, ze „zabrania, bo mu będzie lamencić i zepsuje mu jego ostatnie chwile” i że „długo to nie potrwa, więc się nie mam martwić, ze zajmie mi dużo czasu”. I jes

Anons.

Obraz
Kochani, wróciłam i żyję. Choć ledwo zipię, to od dzisiaj idzie ku lepszemu. Nie zmogła mnie podróż i żywienie się w różnych hotelach i restauracjach, a po powrocie, już w domu zmogła mnie kiść winogron. Starannie umyta, mimo to przewróciła mi przewód pokarmowy na drugą stronę. Przez dwa dni żyłam na kroplówkach (dobrze, ze jest synowa, która takie sprawy ogarnia), dzisiaj jest już kleik, na obiad zupa z ryżu i marchwi na kolacje czerstwa bułka. Wyjazd bardzo udany, wrażenia pozytywne, chociaż pogoda nie końca dopisała. Jak tylko wrócę do jako takiej normalności to się odezwę.