W Nowy Rok bez oklasków i aplauzu...
Nie mam tak, ze
czekam z niecierpliwością aż minie stary rok, bo działo się w nim źle i był
zły, a ten co przyjdzie na pewno będzie lepszy.
Przełom roku nie
jest dla mnie przyjemnym czasem.
Lęk przed „nieznanym”,
czyli Nowym Rokiem jest większy niż ulga, że minął ten poprzedni…
Czas
podsumowań kojarzy mi się z rachunkiem sumienia;), a planów na Nowy Rok nie
robię.
Nie robię, bo NIE, bo mi się nie chce!
Na starość zrobiłam się leniwa, bardzo fajne uczucie, szkoda, że nie
praktykowałam tego wcześniej.
Poza tym codzienność dba o to, by się człowiek „nie nudził” i przynosi nam
coraz to nowe obowiązki.
Mijający rok zakończyłam całkiem przyjemnie, w
domowych pieleszach z najbliższymi, miło spokojnie… z małym wyjątkiem;).
Nadużyłam szampana.
Albo co bardziej możliwe, mój plebejski organizm źle reaguje na coś tak ekskluzywnego
jak Dom Perignon.
Pamiętacie ten obiecany mi przez sąsiada trunek?
Właśnie w Sylwestra sąsiad się z nim pojawił.
Nie była to duża butelka (0,75
l.), piliśmy w czwórkę, wszyscy czuli się dobrze, mnie
muliło cały Nowy Rok.
A do tego z Vicią jest coraz
gorzej.
Albo traci kontrolę nad zwieraczami, albo traci orientację, gdzie się znajduje,
bo załatwia się …. wszędzie, tylko nie w kuwecie.
Wszędzie, to też nie adekwatne określenia, bo wszędzie tam, gdzie jest miękko
(w pościeli, na dywanie, na kanapach, w przedpokoju na wykładzinie – nie na
podłodze, ani w pokojach, ani w kuchni ani w łazience.
Wczoraj obejrzał ją nasz
zaprzyjaźniony weterynarz,
Wyniki badań ma w normie, USG jamy brzusznej i nerek ok., kot jest jak na swój wiek w miarę zdrowy, to
po prostu starość – powiedział lekarz.
Ulżyło mi bardzo, że wizja
pożegnania z kotem się nieco oddaliła..
Sprzątać po kocie mogę,
przywiozłam sobie od córki szczotkę na parę, pralkę włączam częściej - jestem przygotowana.
Chętnie i bez sprzeciwu będę Vicię pielęgnować, bo nie mam w tej chwili siły psychicznej oraz fizycznej by się z kotem pożegnać.
Spanikowałam bardzo, bo tak się dziwnie składało, ze dotychczasowe moje koty odchodziły za Tęczowy Most właśnie na przełomie stycznia i lutego.
Pod choinkę, a właściwie od
Gwiazdora, wszak pochodzę z
poznańskiego, dostałam kilka książek.
Na pierwszy ogień poszła „Wanda, opowieść o sile życia i śmierci. Historia
Wandy Rutkiewicz.” Anny Kamińskiej.
A dlaczego?
Tak się dziwnie złożyło, ze kilka miesięcy temu miałam możliwość przeglądać
brulion, w którym Wanda Rutkiewicz prowadziła zapiski związane z organizacją
wyprawy na Mont Everest w październiku 1978 r w mieszanym
niemiecko-francusko-polskim składzie ekspedycji Herrligkoffera.
Rzuciłam się więc na książkę
i…
Przez dzieciństwo Wandy,
przeprowadzkę z Litwy do Polski, czasy szkolne i studia przebrnęłam szybko -
ciekawie i dobrze się czytało.
Ale czym Wanda jest starsza,
kiedy zaczyna pracę i romans ze wspinaczką, a później również próbuje rajdów
samochodowych, czyta mi się coraz trudniej, irytuję się, muszę książkę „na
chwilę” odkładać.
A wiecie co najbardziej mnie w tej lekturze drażni?
Że nie wiem dlaczego tak się dzieje.
Nie wiem, czy to ja fiksuję i niepotrzebnie się wkurzam, bo moim zdaniem wszystko dzieje się nieracjonalnie, czy też trudny charakter Wandy coraz bardziej daje o
sobie znać, czy po prostu Anna Kamińska nie sprostała zadaniu i kiedy do
dyspozycji miała coraz więcej informacji (sprzecznych ze sobą) nie potrafiła
jakoś ich sensownie poukładać.
Naprawdę trudno się czyta np. dwie strony opinii znajomych o Wandzie – jedna
negatywna, druga pozytywna - poprzeplatanych ze sobą.
Przede mną jeszcze ¼ książki i opis wyprawy na Kanczendzonge w Himalajach,
gdzie Wanda Rutkiewicz zaginęła.
Tego posta napisałam we wtorek, ale zastrajkował mi laptop (ten rzęch, którego pożyczył mi OMW).
Dzisiaj ożył (laptop, nie OMW;).
Ciekawe na jak długo.
W weekend muszę kupić wreszcie nowy sprzęt.
Jak ja mam to zrobić, jak nie mam o tym zielonego pojęcia - równie dobrze mogłabym próbować zagrać Bolero Ravela na grzebieniu.🎷🎸🎹🎼
Uf! Trochę odetchnęłam, że Vici to starość doskwiera!
OdpowiedzUsuńA co do Wandy Rutkiewicz, to Ona taka była, nie do opisania. Niezależna, ambitna, twarda, nieuznajaca półśrodków, niwidząca się w roli gospodyni domowej, apodyktyczna, skupiona na celu i chłodno dążącą do jego realizacji. Kosztem przyjaźni, reputacji, budowania rodzinnego szczęścia. Została po niej legenda wybitnej himalaistki i ambitnej kobiety. O takiej się zawsze trudno pisze, stąd pewnie Twoja reakcja na opis autorki!
Serdeczności ponoworoczne przesyłam!
Biedniutka stsrutka Vicia, dobrze, że ma tak kochającą i wyrozumiałą opiekunkę.
OdpowiedzUsuńMoj Rusiulek ma 12 lat , trzyma się dobrze, chociaż pysio ma jasniejsze niz kiedyś.
Przez te wszystkie swieta, dlugie weekendy ani sie zorientujemy a juz polowa stycznie prawie!
Nie lubię stycznia... uważam że to taki mało ciekawy i niepewny miesiąc... no bo nie wiadomo jak dalej się ten nowy rok potoczy....
OdpowiedzUsuńWandę Rutkiewicz mialam kiedyś zaszczyt poznać osobiście w Tatrach -namawiała mnie na Hali Gąsienicowej żebym zaczęła się wspinać./miałam wtedy 18 lat/. Tylko że ja nie miałam odwagi... no i nie wiedziałam że ONA to ONA - poza tym nie była jeszcze wtedy sławna.
Lubię książki biograficzne. Wanda Rutkiewicz, chociaż to przecież ikona alpinizmu, była jednak dość kontrowersyjna. W sumie mi to nie przeszkadza, bo sądzę, że ludzie, którzy są tak skoncentrowani na swojej pasji w większości dla innych musza być kontrowersyjni. Mnie już sam wstęp bardzo wciągnął, bo moja dziewczyna to Łańcucianka
OdpowiedzUsuńNaszej szesnastoletniej suni kupujemy pieluchomajtki dla dzieci i wycinamy w nich dziurkę na ogon - działa nieźle...
OdpowiedzUsuńTeż nie planuje Nowego Roku, życie samo zaplanuje.Zdrowka dla Vici , pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńNa godzinę zero miała Picolo, ale wcześniej we dwie osoby wypiliśmy 2 wina. Trzecie zostało na Nowy Rok, poszliśmy z nim do znajomych.
OdpowiedzUsuńWspółczuję z powodu kota, ciężko teraz zostawić dom choćby na parę chwil, bo lepiej na bieżąco po nim sprzątać. Biedaczka.
Książka wydaje się ciekawa, lubię ekstremalnych ludzi. Może faktycznie źle jest napisana, wkradł się chaos, o ile na początku w jedno-liniowej opowieści autorka podołała, tak przy nadmiarze wątków...
Nowego laptopa pomagał mi wybrać mąż, oczywiście cena miała znaczenie, bo tak naprawdę, to mąż wybrałby jeszcze inny, ale na boga, ile może kosztować sprzęt?
OdpowiedzUsuńWidocznie lubiła ekstremalne sporty. Szkoda Vici, ale przynajmniej wiesz dlaczego. Szkoda kotki, ale skoro to starość.. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńNaszego nowego lapka niby to wybierał SzM, bo on wie o co chodzi, ale bardzo pomogła nam przemiła Pani w sklepie. Kobieta była konkretna, rzeczowa i wiedziała o czym mówi. Naprawdę byłam pod jej wrażeniem. Nawet jej o tym powiedziałam dziękując za obsługę.
OdpowiedzUsuńMoja Misia odeszła w pampersie Wery... Kochamy te nasze futrzaczki i cierpimy razem z nimi. Niech jak najdłużej będzie Vicia z Wami bez cierpienia.
OdpowiedzUsuńGóry kocham, ale wspinać się nigdy nie zdecydowałam, wolę chodzić i podziwiać je, nieraz z głową w chmurach :) Serdeczności 🌺
Hej, hej, przeczytałaś już?
OdpowiedzUsuń