Godzina "zero";).
Szukam zajęcia co by nie myśleć i się nie bać, ale jakoś mi
to nie wychodzi.
Boję się.
Bo to dzisiaj ma mi pogrzebać w paszczy i wstawić implant
dentysta.
Dziwne jest to moje „banie się”, bo wstawienie implantu to
dla mnie nie piewszy raz i „czas był przywyknąć”.
Ale…
Po pierwsze, będzie to robił chirurg, którego nie znam.
Gdyby to był, ten co zawsze, to nie byłoby problemu.
Niby ten nowy na pierwszy rzut oka jest sympatyczny, ale jak
to skwitował mój Ślubny – dentysta nie ma cię zabawiać a ma ci zrobić
dobrze;))).
A po drugie (i to mnie właśnie bardzo niepokoi) uprzedzono
mnie, ze być może trzeba będzie u mnie podnieść zatokę, a jest to ponoć zabieg
nie bolesny, ale bardzo nie przyjemny.
I co sobie o tym pomyślę, to żołądek podchodzi mi do gardła,
a jelita skręcają się w chińskie zera.
Poza tym pod koniec tygodnia miałam zająć się Wiktorią (wszak są ferie), ale nic z tego, u córki w domu szpital.
Jeszcze w niedzielę dzieci były ze swoim tatą na basenie,
potem u nas na obiedzie i pod wieczór pojechały z córką na łyżwy i nic nie
zapowiadało, ze w nocy z niedzieli na poniedziałek nastąpi Armagedon.
Dzieci złapały typową infekcję jaka obecnie panuje, wysoka
temperatura, ogólne osłabienie, pokasływanie, katar.
Lekarz rodzinny jest przeciwnikiem podawania leków
zbijających temperaturę, jeżeli ta nie przekroczy 39 stopni.
Dzisiaj w nocy trzeba było podać leki p/gorączkowe.
I od rana dzieci już są „zdrowe”, czyli nie leją się przez
ręce, ale są bardzo słabe.
Nie mniej jednak, dzieci od rana odliczają dni do czwartku, by
jechać do babci, bo obiecałam im, ze będziemy robić czekoladowe kulki.
W tym sęk, ze dzieci trzeba izolować co najmniej do
niedzieli, tym bardziej, że ja po wszczepie też powinnam się chronić przed
infekcją.
Więc rozwiązaniem było, by te kulki robiły z mamą.
Ale mama włącza thermomix i po sprawie.
A z babcią dzieci same ważyły i mieszały produkty i była
zabawa, bo dzieciom bardziej chodzi o tę zabawę niż produkt finalny.
Więc dzwonią do babci i są zawiedzione.
Aby je pocieszyć obiecałam im, ze w przyszłym tygodniu
upieczemy razem ciasteczka zwane kryzysami.
Są to ciasteczka, które piekło się w czasach, gdy na półkach
stał tylko ocet.
Skład ich jest bardzo prosty – w równych ilościach wagowych
mąka, masło i biały ser.
Myk polega na wielokrotnym wałkowaniu ciasta tak, jak
wałkuje się ciasto francuskie (składając je w kopertę).
Wycięte z ciasta kółeczka skład się na połowę, wkładając do
środka cząstkę jabłka.
Podczas pieczenie ciasto rozwarstwia się podobnie jak ciasto
francuskie.
Po upieczeniu obficie się lukruje.
No to przynajmniej na trochę zapomniałam o problemie.
Teraz idę zrobić coś do jedzenia, by się solidnie najeść, bo
na normalne jedzenie mogę liczyć dopiero za dwa, trzy dni;).
Trzymajcie, proszę, kciuki.
Edytowane, godz. 20.40
Jestem już po zabiegu.
Podnoszenie zatoki jest STRASZNE.
Boli mnie głowa, mam wrażenie, ze za chwilę wypłynie mi oko, najmniej boli mnie miejsce w którym wszczepiono implant.
Ślubny poszedł zrealizować receptę, jak wróci wezmę środki p/bólowe i może noc jakoś minie.
Po znieczuleni ma wykrzywioną twarz i wyglądam jak miłościwie nam panujący premier😏.
Edytowane, godz. 20.40
Jestem już po zabiegu.
Podnoszenie zatoki jest STRASZNE.
Boli mnie głowa, mam wrażenie, ze za chwilę wypłynie mi oko, najmniej boli mnie miejsce w którym wszczepiono implant.
Ślubny poszedł zrealizować receptę, jak wróci wezmę środki p/bólowe i może noc jakoś minie.
Po znieczuleni ma wykrzywioną twarz i wyglądam jak miłościwie nam panujący premier😏.
Takie ciasteczka robiłam bez wielokrotnego wałkowania i nadziewałam brzoskwiniami, a potem posypywałam pudrem cukrem. Bardzo dzieciarni smakowały!
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki, aby sensacji nie było w żadnym wymiarze!
A potem powolnego dochodzenia do siebie, bo przecież jakby to było bez babcinego dopieszczania?
:-))))
To do przodu jesteś. Ja się boję zadzwonić do mojego zubnika .Mam strasznego pietra .U siostry wnuki
OdpowiedzUsuńU siostry tez wszyscy chorzy łącznie z siostrą. My po feriach.Starszy był przynajmniej tydzień w Poroninie i zaznał ładnej pogody i śniegu. Dzisiaj sredni u nas 2 latek.Trzymaj się bo wiem co przezywasz.
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki za wstawianego implanta i za zdrowie dzieciaków
OdpowiedzUsuńMądry ten lekarz, bo gorączka to czynnik bakteriobójczy. Oczywiście w pewnych granicach, bo potem może być już tylko mózgobójczy.
OdpowiedzUsuńDentysta nigdy nie kojarzy się przyjemnie... normalnym osobom. Mój mąż jest nienormalny, relaksuje się zawsze, a raz przy długim zabiegu zasnął.
Juz z pewnoscią po wszystkim, ale trzymam kciuki, żeby pięknie się goiło.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że wszystko gra.
OdpowiedzUsuńTo teraz trzymam kciuki żeby się implant dobrze przyjął, a wnuki mogły z babcią poszaleć kulinarnie :)
OdpowiedzUsuńJuż jesteś po zabiegu, więc życzę szybkiego wyzdrowienia czyli skutecznego pozbycia się bólu. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńBiedulko, ile się nacierpiałaś! Przytulam serdeczni, życząc "owocnego" pieczenia w towarzystwie wyborowym :)))
OdpowiedzUsuńNa pewno już po wszystkim, spokój będziesz mieć, wizyta wspomnieniem pozostanie.U mnie biało dziś, temperatura plusowa, więc pewnie zaraz będzie szaro.
OdpowiedzUsuńJak milosciwie panujacy wam premier... za koktajle M. jako przedszkolak tez rzucalas, jak on? ;D
OdpowiedzUsuńKurcze, wspólczuje. Dla mnie implant zeba to teoretyczny horror, skupiam sie na koronach i mostkach, jakby co.