Co się polepszy...
„Co się polepszy, to się popieprzy” – jakoś tak mówił mój przyszywany dziadek w sytuacji, kiedy sprawy szły ku lepszemu, a w pewnym momencie wszystko się posypało.
Więc u mnie właśnie tak jest.
Już w miarę przebolałam stratę Vici, odespałam nieprzespane noce, odpoczęłam
psychicznie.
Uprzytomniłam sobie, ze święta za pasem, więc trzeba sklecić jakieś świąteczne kartki.
Z racji, że do świąt miałam miesiąc musiały być mało pracochłonne.
Padło na stemple pomalowane akwarelami, jako, ze pracę z akwarelami bardzo
lubię.
Obrazki napaćkałam, kartki pokleiłam i wtedy zadzwonił telefon.
Powiedzieć, ze prędzej bym się śmieci spodziewała, niż tego telefonu nie jest
przesadą.
Dzwoniła Pani Wala, ze jest na dworcu Centralnym.
Osoby, które czytały mojego bloga jeszcze na Bloxsie, będą wiedziały, ze chodzi
o Panią z Ukrainy, która jakieś piętnaście lat temu u nas sprzątała i z którą
bardzo się zżyliśmy.
Pomagała mi kilka lat, wróciła na Ukrainę nagle, bo odwołały ją sprawy
rodzinne.
Pojechaliśmy po Panią Walę na Centralny.
Była ze swoją mama, z młodszą córką i synem.
Przywieźliśmy ich do siebie, wykąpali się, najedli i poszli spać.
W podróży byli 14 dni, przez Rumunię, Węgry i Słowację jechali do Polski.
Z Mariupola wydostali się w ostatnim momencie, kiedy było to jeszcze możliwe.
To, co opowiadała Pani Wala, plus to, co zobaczyłam na Dworcu Centralnym zdołowało
mnie chyba bardziej, niż odejście Vici.
Pani Wala chciał skontaktować się z Panią, u której przed piętnastu laty była legalnie
zatrudniona.
Od poniedziałku do piątku opiekowała się dziećmi tej Pani, do nas przychodziła posprzątać
w sobotę.
Rzecz w tym, ze telefon tej Pani był głuchy.
Pojechały więc z moją córką na miejsce.
Okazało się, ze ci Państwo kilka lat temu wyprowadzili się do Niemiec.
Ale sąsiedzi Panią Walę dobrze pamiętali, namiary do Niemiec też mieli i udało
się Pani Wali z byłymi pracodawcami skontaktować.
Pani Wala z swoimi najbliższymi została zaproszona do Niemiec, gdzie obiecano
się nimi zaopiekować czyli znaleźć mieszkanie i pracę.
Mieszkali u nas pięć dni.
Z jednej strony – zadowolenie Pani Wali, ze zobaczyła znowu, ludzi, których
bardzo lubiła i miejsca z którymi wiążą się dobre wspomnienia.
Ale z drugiej strony - jak się cieszyć w sytuacji, kiedy z domu wygnała ich wojna.
Przez te kilka dni atmosfera była przemiła, ale wiecie, cztery osoby, cztery różne charaktery i różne zachowania.
Najgorzej przeżywała to mama Pani Wali – starsza pani, ale krzepka i zdrowa.
Nie mogła się pogodzić z tym, że najprawdopodobniej nigdy już do własnego domu
nie wróci.
Nie wróci na cmentarz, gdzie leży jej mąż, jej rodzice i krewni.
Pełna obaw, że gdy nie będzie słyszała wokół „swojej mowy” to oszaleje (w tym
akurat ją rozumiem, bo mam tak samo, jak jestem dłużej niż tydzień za granicą).
Bardzo lamencił 14 letni syn Pani Wali, ale jemu chodziło o to, że chciał walczyć,
chciał bronić kraju a nikt go nie chciał do żadnej formacji przyjąć.
I jeszcze go ponoć wyśmiali, że dzieci nie przyjmują;).
Córka Pani Wali, była z losem pogodzona, żałowała tylko, ze zamiast iść na
studia będzie musiała pójść do pracy, by pomóc mamie.
A Pani Wala?
Pani Wala, kiedy byłyśmy same powiedziała mi wprost.
Powiedziała, ze przeżyła okropną rodzinną tragedię – jej starsza córka z mężem
i dwiema wnuczkami też uciekła z Mariupola. Ale ona uciekła do Rosji, ponieważ
uważała, ze nie ma takiego czegoś jak państwo Ukraina. Ukraina, to kraina,
okręg Rosji.
Tak samo uważał mąż Pani Wali.
Powiedziała mi, ze widziała straszne obrazy wojny, które nie pozwalają jej spokojnie spać i których nigdy nie zapomni.
Że co to znaczy wyjść z domu rodzinnego tylko z jedną walizką zostawiając cały
swój dobytek i swoje pamiątki na zatracenie zrozumie tylko ten, kto to przeżył…
Ale jak mówiła, Pan Bóg, kiedy zamyka drzwi, to otwiera okno…
„Dzięki” tej wojnie, mówiła, mogłam zrobić ostre cięcie i odciąć tę część
rodziny, która według niej „była chora” i uciec od nich jak najdalej.
„Dzięki” tej wojnie może pozostałe swoje dzieci wywieźć w miejsce w miarę
bezpieczne, nie zdeprawowane tak bardzo korupcją i „układami” jak jej kraj w
którym się urodziła i wychowała.
Że może ta dwójka jej dzieci będzie mogła studiować bez łapówek, będzie mogła
ciężko pracować, ale również godnie zarabiać.
Bez miecza nad głową w postaci wojny nigdy by się od „wyrodnej córki” tak
zupełnie nie odcięła.
Dzieci też by za granicę raczej nie pojechały, bo są, jak mówiła, „bardzo rodzinne”…a jeżeli już by się ruszyły, to raczej na wschód…a to uchowaj Panie.
A tak dzięki dobrym ludziom cała czwórka zaczyna życie od nowa.
Jest dobrej myśli, mówiła mi wczoraj przez telefon, że oby tylko jej zdrowie
dopisało, to da radę zarobić na utrzymanie siebie i swoich najbliższych.
Na ile znam Panią Walę, to też jestem pewna, ze sobie poradzi,
bo to bardzo dobry, pracowity i sumienny człowiek.
Poza tym ta rodzina, która się nimi opiekuje to też przyzwoici ludzie na których
Pani Wala może polegać.
Mam tylko obawy co będzie z mama Pani Wali… ale to pokaże czas.
Pani Wala wyjechała a ja wtedy w ciszy i spokoju zaczęłam
przypominać sobie każde jej słowo i przeżywać to wszystko od nowa.
Trudno było wyleźć mi z tego marazmu …
Wreszcie jakoś mi to mija, a w zasadzie rzut oka na kalendarz i uzmysłowienie
sobie, ze święta za pasem a ja w przysłowiowym lesie sprawiło, ze „wzięłam się
w garść”.
„Wzięłam się w garść” nie znaczy wcale, ze wzięłam się za robotę, albowiem mam
ogromnego lenia i wszystko co jest do zrobienia odkładam „na jutro”.
Ufff, koniec na dzisiaj, ciekawe czy znajdzie się ktoś, kto doczytał ten wpis do końca…
I strasznie, i dobrze... Oby im się ułożyło, czego im życzę.
OdpowiedzUsuńLucy, jeżeli nie dopadnie ich jakaś niespodzianka losowa, to powinno im się udać...
UsuńMelduję posłusznie, że doczytalam 😉
OdpowiedzUsuńPamiętam Panią Walę z Twoich wpisów na Bloxie.
Życie pisze różne scenariusze. Ten Pani Wali mocno zagmatwany.
Anonimko, należy Ci się medal za wytrwałość;))).
UsuńPani Wala "swój krzyż" niesie praktycznie od czasu, kiedy wróciła na Ukraninę, czyli już prawie piętnaście lat.
Napiszę o tym niebawem, bo to, co napisałam wyżej jest tylko wycinkiem jej pogmatwanych losów...
jak dobrze wpaść "na bloxa" dopiero byłam u Anonimki i Doroty tu i u Wilmy świeży wpis.
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze was poczytać :)
Iksia, Ciebie też dobrze i miło poczytać i co?
UsuńRaz w miesiącu mogłabyś się zmobilizować i dla "starych bloxsiar" skrobnąć co nieco...
To straszne jak ludzie muszą uciekać za nowym życiem, straszne jak się rodzina w taki sposób rozdzieli.Oby pani Wala znalazła tam swój drugi dom.Pozdrawiam serdecznie.Prosze pochwalić się kartkami.
OdpowiedzUsuńUla, niebawem napiszę więcej o przeżyciach Pani Wali, bo to co napisałam wyżej, to tylko pewien wycinek jej zmagań z losem.
UsuńKartki świąteczne sfociłam, jak tylko pozmniejszam zdjęcia to pokażę na blogu.
Tym razem to naprawdę bardzo proste kartki.
Doczytałam ! Oby IM się udało!
OdpowiedzUsuńA leniem się nie przejmuj. Świat się nie zawali jak kartek nie wyślesz! Żywe słowo też ma swój ciężar i wagę!
Buziolam!
Dla Ciebie też medal za wytrwałość;).
UsuńSkoro kartki zrobiłam to i je wyślę, bo jak nie, to mi je wnuczka zabierze na kiermasz szkolny;).
A i na kiermasz też coś zostanie, bo zawsze robię więcej, właśnie w tym celu.
Właśnie w piatek dostałam przesyłkę od Ciebie, dziękuję za śliczne pisanki, na pewno zwisną na brzozowych gałązkach, ciekawa jestem reakcji Meli na nie;))).
Oczywiście doczytałam. Otarłaś się bezpośrednio o ludzką tragedię, jedną z tysięcy. W tym przypadku jednak jest nadzieja na nowe, lepsze życie. Oby się powiodło, życzę z całego serca. Uściski :)
OdpowiedzUsuńI następny medal a wytrwałość;).
UsuńAniu, teraz już trochę okrzepłam, ale bardzo mną ta historia wstrząsnęła.
Dopiero po tym przeżyciu uświadomiłam sobie, ze nie wiemy co nam przyniesie następny dzień...czy jakie plany wobec nas ma los...
Pozdrówka serdeczne.
Doczytałam z wypiekami na twarzy, jak najlepszy reportaż. Jak widać, i na Ukrainie społeczeństwo podzielone. Nawet rodziny podzielone, a to już naprawdę tragedia, której nie mogę sobie wyobrazić. To już nie jest podział jak u nas, że jedni wierzą w pis, a drudzy w po. Tam jedni wierzą mordercy, a drudzy przed nim uciekają. Współczuję Wali, bardzo. I domyślam się, jak trudno Ci odciąć się od tematu wojny po spotkaniu z nią.
OdpowiedzUsuńCiekawa świata, niebawem napiszę więcej o tym, jak życie sobie z Panią Walą poigrało...
UsuńPrzeszłam w życiu wiele, kilka razy byłam na granicy życia i śmierci, ale to zawsze spowodowane było chorobą, czyli losem...
A tutaj człowiek człowiekowi, córka matce sprawia piekło na ziemi...
No i "z bliska" , co prawda tylko w opowiadaniach człowieka, który na pewno nie koloryzował, raczej wiele zamilczał, "zobaczyłam" jak wygląda wojna - to było przerażające...
14-latek za młody, dobrze, że go nie wzięli, ma życie przed sobą. A przyszła studentka może nią jeszcze zostać. Ambitnie pała chęcią nauki? Więc ambitnie podejdzie do kursu języka i dalej samo poleci. Myślę, że Niemcy to bardzo dobry kierunek na rozpoczęcie nowego życia.
OdpowiedzUsuńNie, Bóg nie otwiera okna. Bóg otwiera nowe drzwi po prostu. Może być lepiej.
Tak, doczytałam. ;)
Jael, Młodemu to wszystko o czym piszesz wytłumaczył mój 94 letni sąsiad i to po ukraińsku, bo sąsiad urodził się na ziemiach, które należą do dzisiejszej Ukrainy.
UsuńDotarło do niego i bardzo się Młody wyciszył.
Natomiast przyszła studentka zrobi wszystko to, co powie jej mama. Tam , na wschodzie jest tak, jak u nas było przed pół wiekiem - przeważnie dzieci słuchają rodziców. A że Pani Wala mądrze pokieruje córką, to nie mam wątpliwości.
Oby tylko los nie zesłał na nich jakiejś choroby czy wypadku, to dadzą sobie radę.
Z ciekawością przeczytałam, ileż to ludzie przechodzą ,uciekać i pakować się szybko ,cały swój dorobek zostawiać,pamiątki itp.Współczuję, oby szybko pokój nastał.
OdpowiedzUsuńIra, jak mi to wszystko Pani Wala i jej najbliżsi opowiadali, to zadałam sobie pytanie - co bym zabrała, gdybym musiała się spakować w jedną torbę i wyjść na zawsze z domu.
UsuńI wiesz, ze nie znalazłam odpowiedzi...
To pokazuje przed jakimi wyborami stawali ci ludzie, którzy musieli uciekać...
Jak można nie doczytać do końca, to samo życie i w dodatku z pierwszej ręki.
OdpowiedzUsuńDowód, ze nic nie jest czarno-białe...
Jotka, i kolejny medal za wytrwałość;))).
UsuńTo, co napisałam wyżej jest tylko częścią historii Pani Wali.
Jeszcze o tym napiszę...
Ale zdecydowanie lepiej się miałam przed tym spotkanie, niż teraz, chociaż właściwie już po wszystkim ochłonęłam.
Ale już nic nie będzie takie jak przed tą wizytą...
Tak doczytałam, oby nasz kraj i nasze rodziny nie spotkała taka tragedia. Trudno to sobie wyobrazić.
OdpowiedzUsuńEliza, sporo Was jest tu tych wytrwałych;))).
UsuńTrudno sobie wyobrazić, ale te tragedie są i ta wojna się dzieje...
Oczywiście że przeczytałam do końca.
OdpowiedzUsuńI smutek mnie straszny ogarnął, bo przecież nie wiadomo co będzie w Polsce...
Gratuluję wytrwałości;))).
Usuń"Bo przecież nie wiadomo co będzie w Polsce" - dokładnie tak!
Przecież ten chory człowiek się nie cofnie przed niczym!.
Kto mu zabroni, przeszkodzi?
Unia? NATO?
Tym każde działanie musi się opłacić, a jaką korzyść będą mieli z obrony jakiejś tam Polski na dodatek z przygłupiałym Rządem.
Ja też doczytałam do końca, ze ściśniętym gardłem. Ba, nawet drugi raz przeczytałam mężowi...Pamiętam Panią Walę z poprzedniego bloga i życzę, by im się tam powiodło.
UsuńZgadzam się ze Stokrotką i z Twoją odpowiedzią . Bardzo boję się, aby ta dobroć, współczucie i pomoc Ukraińcom nie obróciły się z czasem przeciw nam.(kabe.abe)
Oczywiście, że przeczytałam do końca. Wzruszająca i smutna historia. Strasznie długą drogę przebyli, ale ostatecznie będą zadowoleni... w jakimś stopniu.
OdpowiedzUsuńZbrodniarz czuje się wszechmocny i robi co mu zaświta w tej łepetynie !
Pozdrawiam :)