Wakacje? ... Wakacje!!!
"Ukończona już nareszcie żmudna, szkolna praca
I swobody upragnionej chwila znów powraca.
Hej podnieśmy śmiało w górę spracowane czoła
Czas zapomnieć o kłopotach, szczęście do nas woła.
Już nas woła ptaszę w górze i szumiące lasy,
Kwietna łąka, łany zboża na beztroskie czasy.
Mam promocję! Przez rok cały pilnie pracowałem,
Mogę teraz odpoczynku użyć sercem całym.
Rzucam miasto! Już mi pachną jaśminy, akacje.
Witaj, witaj, wsi rozkoszna! Niech żyją wakacje!”
A co u mnie?
Żyję i mam się dość dobrze, chociaż w środę, kiedy była kumulacja wysokiej temperatury i duchoty nie odważyłam się opuścić mieszkania, bo czułam, ze może być trudno przeżyć parę godzin nawet w parku czy lesie.
A trzeba Wam wiedzieć, ze od poniedziałku do czwartku miałam pod opieką wnuka, huncwota lat 4.
Pozostałe dni oprócz tej nieszczęsnej środy, spędzaliśmy w Ogrodzie Botanicznym albo w lesie w Powsinie.
Ale lepiej było w Ogrodzie Botanicznym, bo dla mnie było spokojniej.
Wnuk wie, ze w parku/ogrodzie nie włazi się na rabaty i nic się z nich nie zrywa, a w lesie zbyt dużo rzeczy go interesowało i trzeba było mieć oczy wokoło głowy.
Po południu wracaliśmy do domu i odpoczywaliśmy, by wieczorem (ok. 19.00) wyjść na dwugodzinny spacer.
U nas komarów nie ma, więc można wieczorem śmiało spacerować.
Od czwartku wnuk wrócił do swojego domu, temperatura stała się znośna wiec mogłam zająć się klejeniem albumu.
I wiecie z czym mam największy problem?
Ze zrobieniem odbitek zdjęć!
Już trzy razy zmieniałam zakład fotograficzny, a to zdjęcia odbite są niechlujnie, a to jedne zdublowane, a inne opuszczone, a to nie na takim papierze i nie w tym formacie.
To się w głowie nie mieści, by w tak dużym mieście nie można znaleźć punktu z pracy którego byłabym zadowolona.
Nie chcę żadnych cudów, po prostu porządnie i schludnie wykonanej pracy.
Czas mi ucieka, problemy się piętrzą wiec jestem podminowana i lada moment wybuchnę.
Ciekawe, kto tym razem dostanie rykoszetem?;))).
I swobody upragnionej chwila znów powraca.
Hej podnieśmy śmiało w górę spracowane czoła
Czas zapomnieć o kłopotach, szczęście do nas woła.
Już nas woła ptaszę w górze i szumiące lasy,
Kwietna łąka, łany zboża na beztroskie czasy.
Mam promocję! Przez rok cały pilnie pracowałem,
Mogę teraz odpoczynku użyć sercem całym.
Rzucam miasto! Już mi pachną jaśminy, akacje.
Witaj, witaj, wsi rozkoszna! Niech żyją wakacje!”
Tak śpiewaliśmy na zakończenie roku szkolnego, co dla dzieci z wiejskiej szkoły było idiotyczne i wielką bzdurą, bo dla wielu z nas nie był to czas odpoczynku a czas ciężkiej pracy.
Wielu z nas „łany zboża” wołały, ale wcale nie na beztroskie czasy.
Nie wiem jak jest teraz, ale za moich czasów dzieci wiejskie czas do odpoczynku miały w ferie zimowe.
W wakacje letnie pomagały rodzicom w gospodarstwie, niektóre naprawdę ciężko pracowały.
Ja i moi bracia niby nie pracowaliśmy, ale przez pewien okres to też nie był dla nas wesoły czas i prawdziwe wakacje.
A to za sprawą „miejskiej szarańczy”, która do nas latem zjeżdżała. Ta "szarańcza" to nasze cioteczki ze swoimi dziećmi, czyli naszymi kuzynkami i kuzynami.
Wielu z nich było rozkapryszonymi bachorami, którzy działali nam na nerwy, a my im za to „uprzyjemnialiśmy” wakacje jak tylko potrafiliśmy.
A potrafiliśmy dużo, toteż wakacje upływały niby wesoło ale w atmosferze wojny, walki i podchodów, jak również kar, które na nas rodzice nakładali jak nas na tym „uprzyjemnianiu” kuzynom wakacji złapali.
Kary były różne, np. pasienie krów (na co dzień zajmował się tym Felek, pomocnik ojca), pomoc Maryli* przy zbieraniu jagód lub innych owoców na przetwory, naukę słówek z j. francuskiego.
Nasz najukochańszy, choć przyszywany dziadek rozumiał nasze frustracje z powodu wakacji spędzonych z „szarańczą”.
Bo było kilka osób z naszych krewnych, którzy na takie miano zasłużyli z nawiązką.
Ludzi ze wsi mieli za nic, tym, ze spędzali u nas wakacje wyświadczali nam łaskę i za tę łaskę oczekiwali, że będziemy im usługiwać.
A więc za namową i dużą pomocą dziadka ułożyliśmy plan „nowych wakacji”.
Polegał on na tym, ze wszystkie dzieci (i my i przyjezdni) odpoczywamy, ale mam tez swoje obowiązki.
Kiedy plan nowych wakacji wprowadzono w życie o mało nie skończył się fiaskiem.
Zmuszone do sprzątanie po sobie i do lekkich prac (właśnie to zbieranie jagód i owoców, noszenie na pole żniwiarzom napojów) rozpuszczone bachory podniosły alarm i ich rodzice zaczęli je od nas zabierać do domu.
Nie muszę dodawać, ze ku naszej radości a utrapieniu naszej mamy, która lamenciła, ze rodzinka się od niej odwraca.
Ale dziadek czuwał i mamie przetłumaczył, ze taka selekcja jest konieczna aby jej własnym dzieciom wakacje kojarzyły się pozytywnie.
W następne wakacje wszystko się uregulowało. Jedna kuzynka i kuzyn zaakceptowali plan „nowych wakacji” i nigdy już potem nie było z nimi problemów. Spędziliśmy razem jeszcze wiele czasu, bawiąc się znakomicie.
Kuzyn już nie żyje, kuzynka mieszka w Bielefeld i zawsze ile razy się widzimy, to z przyjemnością wspominamy tamte czasy.
Dwóch kuzynów paniczyków kategorycznie odmówiło słania po sobie łóżek i więcej do nas na wakacje nie zawitało.
Co dziwne, ich matki (siostry naszej mamy) bywały u nas często i były to bardzo lubiane ciotki nie strugające wielkich dam.
Ciotki już nie żyją, kuzyni mieszkają w Niemczech, dokładnie nie wiem gdzie, i nie chcę tego wiedzieć…
*Maryla - osoba, która gotowała, prowadziła dom, praktycznie zastępowała nam mamę, która chorowała.Wielu z nas „łany zboża” wołały, ale wcale nie na beztroskie czasy.
Nie wiem jak jest teraz, ale za moich czasów dzieci wiejskie czas do odpoczynku miały w ferie zimowe.
W wakacje letnie pomagały rodzicom w gospodarstwie, niektóre naprawdę ciężko pracowały.
Ja i moi bracia niby nie pracowaliśmy, ale przez pewien okres to też nie był dla nas wesoły czas i prawdziwe wakacje.
A to za sprawą „miejskiej szarańczy”, która do nas latem zjeżdżała. Ta "szarańcza" to nasze cioteczki ze swoimi dziećmi, czyli naszymi kuzynkami i kuzynami.
Wielu z nich było rozkapryszonymi bachorami, którzy działali nam na nerwy, a my im za to „uprzyjemnialiśmy” wakacje jak tylko potrafiliśmy.
A potrafiliśmy dużo, toteż wakacje upływały niby wesoło ale w atmosferze wojny, walki i podchodów, jak również kar, które na nas rodzice nakładali jak nas na tym „uprzyjemnianiu” kuzynom wakacji złapali.
Kary były różne, np. pasienie krów (na co dzień zajmował się tym Felek, pomocnik ojca), pomoc Maryli* przy zbieraniu jagód lub innych owoców na przetwory, naukę słówek z j. francuskiego.
Nasz najukochańszy, choć przyszywany dziadek rozumiał nasze frustracje z powodu wakacji spędzonych z „szarańczą”.
Bo było kilka osób z naszych krewnych, którzy na takie miano zasłużyli z nawiązką.
Ludzi ze wsi mieli za nic, tym, ze spędzali u nas wakacje wyświadczali nam łaskę i za tę łaskę oczekiwali, że będziemy im usługiwać.
A więc za namową i dużą pomocą dziadka ułożyliśmy plan „nowych wakacji”.
Polegał on na tym, ze wszystkie dzieci (i my i przyjezdni) odpoczywamy, ale mam tez swoje obowiązki.
Kiedy plan nowych wakacji wprowadzono w życie o mało nie skończył się fiaskiem.
Zmuszone do sprzątanie po sobie i do lekkich prac (właśnie to zbieranie jagód i owoców, noszenie na pole żniwiarzom napojów) rozpuszczone bachory podniosły alarm i ich rodzice zaczęli je od nas zabierać do domu.
Nie muszę dodawać, ze ku naszej radości a utrapieniu naszej mamy, która lamenciła, ze rodzinka się od niej odwraca.
Ale dziadek czuwał i mamie przetłumaczył, ze taka selekcja jest konieczna aby jej własnym dzieciom wakacje kojarzyły się pozytywnie.
W następne wakacje wszystko się uregulowało. Jedna kuzynka i kuzyn zaakceptowali plan „nowych wakacji” i nigdy już potem nie było z nimi problemów. Spędziliśmy razem jeszcze wiele czasu, bawiąc się znakomicie.
Kuzyn już nie żyje, kuzynka mieszka w Bielefeld i zawsze ile razy się widzimy, to z przyjemnością wspominamy tamte czasy.
Dwóch kuzynów paniczyków kategorycznie odmówiło słania po sobie łóżek i więcej do nas na wakacje nie zawitało.
Co dziwne, ich matki (siostry naszej mamy) bywały u nas często i były to bardzo lubiane ciotki nie strugające wielkich dam.
Ciotki już nie żyją, kuzyni mieszkają w Niemczech, dokładnie nie wiem gdzie, i nie chcę tego wiedzieć…
Żyję i mam się dość dobrze, chociaż w środę, kiedy była kumulacja wysokiej temperatury i duchoty nie odważyłam się opuścić mieszkania, bo czułam, ze może być trudno przeżyć parę godzin nawet w parku czy lesie.
A trzeba Wam wiedzieć, ze od poniedziałku do czwartku miałam pod opieką wnuka, huncwota lat 4.
Pozostałe dni oprócz tej nieszczęsnej środy, spędzaliśmy w Ogrodzie Botanicznym albo w lesie w Powsinie.
Ale lepiej było w Ogrodzie Botanicznym, bo dla mnie było spokojniej.
Wnuk wie, ze w parku/ogrodzie nie włazi się na rabaty i nic się z nich nie zrywa, a w lesie zbyt dużo rzeczy go interesowało i trzeba było mieć oczy wokoło głowy.
Po południu wracaliśmy do domu i odpoczywaliśmy, by wieczorem (ok. 19.00) wyjść na dwugodzinny spacer.
U nas komarów nie ma, więc można wieczorem śmiało spacerować.
Od czwartku wnuk wrócił do swojego domu, temperatura stała się znośna wiec mogłam zająć się klejeniem albumu.
I wiecie z czym mam największy problem?
Ze zrobieniem odbitek zdjęć!
Już trzy razy zmieniałam zakład fotograficzny, a to zdjęcia odbite są niechlujnie, a to jedne zdublowane, a inne opuszczone, a to nie na takim papierze i nie w tym formacie.
To się w głowie nie mieści, by w tak dużym mieście nie można znaleźć punktu z pracy którego byłabym zadowolona.
Nie chcę żadnych cudów, po prostu porządnie i schludnie wykonanej pracy.
Czas mi ucieka, problemy się piętrzą wiec jestem podminowana i lada moment wybuchnę.
Ciekawe, kto tym razem dostanie rykoszetem?;))).
Wyżyj się na blogu, biała strona przyjmie wszystko, a my pocieszymy :) Wakacje na wsi wspominam bardzo pozytywnie, dla mnie pomoc w polu była atrakcją, a za największe zbiory dzieci dostawały nagrody, więc każdy się starał jak umiał ;)
OdpowiedzUsuńMyszo, ja zawsze twierdziłam, ze prowadzenie bloga jest lepszy niż wizyta na kozetce u terapeuty;)))
UsuńPamietam, wspominalas o tym kuzynostwie i paniczowaniu, na szczescie mialas zyciowego dziadka. Bo kwasy w rodzinie robi sie od malenkosci, takie i moje doswiadczenie z niewielka rodzina.
OdpowiedzUsuńUpaly daly i mi w kosc, na szczescie mam na posesji kilka mozliwosci ucieczki w chlodny cien, zaleznie od pory dnia i naslonecznienia.
A wakacje u nas od czwartku...
Lucy, mnie ratuje to, ze mieszkanie ma okna i na wschód i na zachód.
UsuńTak, ze do południa można siedzieć w części, gdzie okna wychodzą na zachód i na balkonie, a po południu można przenieść się na drugą stronę.
I jak się na noc otworzy okna wschodnie i zachodnie to jest przewiew, który trochę schłodzi mieszkania.
Ale i tak mam dość tej upalnej pogody, bo chciałoby się jednak trochę wyjść na świat.
a tak cos czulam, ze jest nowy wpis :) wakacje spędzałam zawsze tak, ze jeździłam z kolonii, na obóz i abarotno, w domu bywalam jedynie aby wymienic rzeczy na czyste, rodzin na wsi bardzo innym zazdrościłam, bo niestety u mnie takowej nie bylo ... co do gorąca, to tutaj tez daje, a jakże, ale mnie to nie przeszkadza, klimatyzacja jeszcze nie byla wlaczona, jedynie w moim atelier na pietrze, zagoscil nowy Sir Dyson ;)
OdpowiedzUsuńodbitki zdjec zlecam zawsze przez internet i jeszcze sie nie zawiodłam ... buziam z pracy :*
Marga, mnie, która lubi bardzo ciepełko, te temperatury zaczynają przeszkadzać.
UsuńCo z tego, ze w domu mam znośnie i można w nim spokojnie siedzieć?
Nie po to jest lato, by cały czas siedzieć e chałupie!
ps. odbitki przez Internet? U nas? - nie odważyłabym się;(.
o tak, blog jest świetnym kanałem spustowym, wyżyj się tutaj, to ślubny będzie miał lżej ;D
OdpowiedzUsuńIksia, pogoda mnie wk... , ale co się będę wyzywać na pogodzie? Głupio tak jakoś, nie sądzisz?
UsuńA na Ślubnym to inna sprawa, ile razy człowiek by go nie zjechał, to zawsze jest za co!;)))
Moje starsze rodzeństwo i rodzice rzeczywiście pomagali w gospodarstwie - ja z młodszą siostrą chciałyśmy pomagać ale rodzice woleli nas uchronić od Ciężkiej pracy ale na wsi pomagałyśmy na tyle na ile mogłyśmy...to pozamiatałyśmy podróbko, to przyniosłyśmy jaka z kurnika, zbierałyśmy ogórki z ogródka... coś w mieszkaniu... takie lżejsze prace... i chciałyśmy pomagać (w polu). A kiedy nie jeździłyśmy na wies to bylo co robić tutaj - zajęć nie brakowało ale też chciało się gdzieś pojechać, zmienić klimat, otoczenie, coś zobaczyć..wyszło bez tego ;)
OdpowiedzUsuńŻycze radosnych, spokojnych, rodzinnych wakacji :)
Ervisha, od tych lżejszych prace w gospodarstwie to nie uchroniło się chyba żadne wiejskie dziecko, każdy coś tam miał w obowiązku pomagania.
UsuńI to było bardzo dobre, bo uczyło dzieci obowiązku i odpowiedzialności.
Oj, mam skojarzenie z "Hecą na czternaście fajerek" Ożogowskiej 😊
OdpowiedzUsuńCałą podstawówke spędzałam jeden miesiąc wakacji u ciotek na wsi; zjeżdżała sie rodzinna młodzież, czyli moi kuzyni i ja i rządzilismy:)
Miałam tez koleżanki miejscowe, z jedną bardzo sie zaprzyjaźniłam, całą 7 i 8 klase pisałysmy do siebie dwa razy w tygodniu epistoły, głownie dzieląc sie przemysleniami na temat lektur, oczywiście nie szkolnych:) Przyjaźń nie przetrwała, niestety, ale wspomnienie tak. Moje wnuki tez maja taką ciocię na wsi, choć to już inna bajka.
A, uwielbiałam paśc krowy, choć trochę sie ich bałam:)
Ikroopko, moje dzieci też bardzo chętnie jeździły do dziadków na wieś.
UsuńI tam z miejscowymi dziećmi też się zaprzyjaźniały.
Córka do dzisiaj utrzymuje kontakty z jedną koleżanką i przynajmniej raz do roku się odwiedzają, znajomość przetrwała chociaż teraz już obie mają rodziny.
ps. nienawidziłam pasać krów, to była dla mnie najgorsza kara, już wolałam wkuwać te znienawidzone francuskie słowka;).
Wyszłam dzisiaj rano po mleko na stacja i pomyślałam, że czas już na kremację... 27 stopni i rośnie. Najgorzej jest zawsze około szesnastej. Ponad 30.
OdpowiedzUsuńSpokoju i ukojenia Ci życzę.
Aniu, na dzisiaj zapowiadali przelotne opady i burze, ale niebo czyste jak łza i wcale się na sprawdzenie prognozy pogody nie zanosi;(.
UsuńCzłowiek sobie jakoś poradzi, ale roślinki umierają, trawa na trawnika wypalona do szczętu, drzewa i krzewy też mają dość...
Wszystko więdnie, ale na szczęście idzie deszcz. Porywczy, wietrzny, lepiej z domu nie wychodzić. Opuściłam już Polskę. Szwajcaria przywitała mnie wczoraj temperaturą 38 stopni C, nie wychodziłam z domu. Dziś już jest lepiej, prognozy się sprawdzają, ale mamy małe tornado i... też dziś siedzę w domu. Nie ma wypośrodkowania w naturze, zawsze jest jakaś przesada.
UsuńPamiętam harówkę, najbardziej przy żniwach.Od13 lat już się pomagało,a raczej w polu wszystko,upał,osty i schylanie się lub dźwiganie (zwózka) zboża,a i grabienie całego pola ścierniska.Pasenie krów to luksus.Dzis wszystko się zmieniło,praca jest o niebo lżejsza, chociaż koszty pracy są wielkie,bo wiadomo, że ropa droga i części do maszyn też .Pomimo to lubię powspominać tamte czasy, było się młodym i wszystko było inne.Upaly znów nadchodzą, dziś już grzeje porządnie,co ciężko jest znosić,gdy się jest starszym.Milej niedzieli i całego tygodnia.
OdpowiedzUsuńIro, znasz, jaka była sytuacja wakacyjna dzieci wiejskich z realu, więc sama widzisz jakim dysonansem jest ten wierszyk.
UsuńNapisał go zapewne ktoś, kto wieś mało znał.
ps. miałam nadzieję na jakąś burzę, którą zapowiadali w prognozie, jak na razie wcale się na to nie zanosi;(.
Kto mieszkał na wsi to wie jaka to ciężka była praca. Dzieci nie miały tak dobrze jak te miastowe. Dziś na wsi żyje się lżej, maszyny wyręczają w pracy.
OdpowiedzUsuńUpały nie ustępują, żaluzje opuszczone, tylko jedno okno od północy zasłaniam dopiero ok16.00. Musimy sobie radzić, wyjścia nie ma. Pozdrawiam serdecznie.
Merypodróżniczko, czekam na zapowiadane burze i opady jak na zbawienie, choć wiem, ile burze mogą przynieść szkód. Ale przyniosą również ochłodzenie i odświeżenie i dają pić roślinom.
Usuńdzisiaj wlaczylam w domu po raz pierwszy klimatyzacje, na zewnatrz 35°C, w domu mile 27°C... nie cierpie piozamykanych okien i drzwi na taras, ale tym razem pozamykalam, za cholere nie mogę w mojej wsi znaleźć powiewu bryzy znad oceanu :D :D :D
OdpowiedzUsuńMarga, takiej prawdziwej klimatyzacji w domu nie mam, włączam po prostu oczyszczacz powietrza i wentylator i jest w mieszkaniu całkiem znośnie (oczywiście przy zasłoniętych i zamkniętych oknach).
Usuńps. a u mnie bryza oceanu jest! Stoi w WC w aerozolu :D :D :D
a nie, no fakt, we wsi by sie bryza znalazla :D :D :D
UsuńTe straszne upały chyba tak na nas działają że wszystko denerwuje,
OdpowiedzUsuńElizo, no bo jak człowiek nie może swobodnie wychodzić na spacery kiedy chce, tylko musi siedzieć w domu, jeszcze w dodatku przy zasłoniętych oknach, to jest wkurzające.
UsuńWilmo kochana! Z ogromną przyjemnością przeczytałam wspomnienia z wakacji. Ja się doczekać nie mogłam końca roku szkolnego, żeby do Tenczynka pojechać. Pracę w polu uważałam za nobilitację, kiedy wreszcie mogłam to pomagałam z chęcią, nosiłam na żniwa bańki z piciem, jedzenie, kręciłam powrósła, potem nauczy lam się odbierać zżęte zboże, stawiać mendle a największą nagrodą było wejście na maszynę podczas młócki. Z pewnością nie byłoby miłych wspomnień gdybym musiała ale ja chciałam! Skoro siostra już mogła (starsza o 5 lat) to ja też! Oj, wspomnienia... Dziś imieniny Halinki, ostatniej z moich ukochanych żyjących cioć, idę dzwonić z życzeniami.
OdpowiedzUsuńŚciskam Cię Wilmo najserdeczniej :)))
Widzisz Aniu, bo normalne dzieci chcą być przydatne i pomagać.
UsuńA wynaturzone paniczyki to nie chciały nawet po sobie łóżka zasłać.
Trzeba było to robić za nich i dlatego był nasz sprzeciw;).
I bardzo dobrze, nie można się dać wyzyskiwać od małego :)))
UsuńNo niestety ,tacy niektórzy miastowi jeszcze dzisiaj bywają.Nawet mój wnuk, bardzo był zszokowany że syn poszedł na wieś i wieśniakiem jest (przykre ale to nauka drugich dziadków którzy też pochodza ze wsi i o tym zapomnieli).I ja trochę wakacji spędziłam u babci która hodowała warzywa i sprzedawała na targu, ja i kuzynka myłyśmy te warzywa, potem babcia pozwoliła nam zrywać astry( to była najlepsza robota), astry też były na sprzedaż.Kilka razy byłysmy z babcią sprzedawać warzywka na targu, to było coś.Mama kuzynki zawsze kazała nam przygotować owoce na kompot, na dużo komptu dla 9 osób, zrywałyśmy czereśnie, obierały jabłka co tam było.Bardzo lubiłyśmy siedzieć w stodole ,duchota tam była straszna i pyliło równo a nam się tam podobało.O, jeszcze , naszym obowiązkiem było zamiatanie całego podwórza a trochę tego było, a to siano zwieźli, a to słomę, a to koń czy krowa zostawiła swoje placki czy bobki, fajne to były beztroskie czasy.
OdpowiedzUsuńW bardzo wczesnym dzieciństwie poznałam wieś dzięki córce dyrektora gorzelni w maleńkiej wiosce, w której Rodzice pracowali jako wychowawcy w prewentorium.A potem już tylko były wyjazdy do Borowych Dziadków, gdzie spotykaliśmy się z kuzynostwem. Szajka z nas była nielicha, i Dziadek Walery nie raz patutka używał ( 0 zgrozo w dzisiejszych czasach nie do pomyślenia) twierdząc, że "Pan Bóczek Dziateczki niegrzeczne bić każe"! Ale nie skapił nam zabaw na sianie w obórce dla kóz ( był jedynym mieszkancem hodującym te stworzenia, i do dzisiaj pamiętam smak koziego mleka, wcale nie taki zły, jak większość sądzi). Uczył jak używać sieczkarni do zielonego dla kózek, kaczek i perliczek, a gdy przychodziły sianokosy, nasze nóżęta były podrapane od góry do dołu od zabaw na ściernisku! Za to u Wujka księdza nie cierpiałam wakacji. Z racji konieczności pasania jedynej krowiny z plebanii, która cięgiem w szkodę wchodziła, a ja obrywałam po uszach, bo wolałam czyać niż dogladać rogarego stwora!
OdpowiedzUsuń